Charlie „Bird” Parker w Birdland

Gościnnie dla NY do mnie MOVIE Ania Kapuścińska.

Nowy Jork i jazz. Jazz i Nowy Jork. Para nierozłączna. I tak od końca pierwszej dekady dwudziestego wieku, kiedy wielu czołowych muzyków jazzowych przeniosło się do Nowego Jorku z Nowego Orleanu – kolebki jazzowego grania. Nic więc dziwnego, że to właśnie nowojorskie jazzowe kluby zajmują trzy pierwsze miejsca na liście najlepszych jazzowych klubów na świecie magazynu „Forbes”. Pierwszy to Village Vanguard, drugi – Birdland, a trzeci – Jazz Standard. Nowy Jork, proszę Państwa, przyciąga jazzmanów od zawsze! Przyciągnął również jazzowego saksofonistę wszechczasów –  Charliego „Birda” Parkera, o którym Clint Eastwood nakręcił film w 1988 roku i na którego cześć nazwano jeden z najbardziej znanych nowojorskich klubów jazzowych – wspomniany kilka wersów wyżej Birdland. Troszkę więc opowiem zarówno o filmie, jak i o klubie. No i o Parkerze oczywiście!

Bird (1988), reż. Clint Eastwood

Clint Eastwood jest wielkim fanem Charliego Parkera od czasu, gdy usłyszał mistrza na żywo w Oakland w 1946 roku. I od tamtej pory pozostaje pod ogromnym wrażeniem jego muzyki. Podobno nawet to pod wpływem Parkera jako młody chłopak odważył się na żywo grać na pianinie. Nieprzypadkowo wziął więc na warsztat biografię swojego idola.  A o mały włos by mu się nie udało (i nie zdobyłby Złotego Globa za reżyserię). Projekt filmu przeleżał długie lata w wytwórni filmowej, a później jej przedstawiciele zamierzali powierzyć główną rolę Richardowi Pryorowi, co z przyczyn różnorakich nie doszło do skutku. Na szczęście dla Eastwooda. I dla filmu.

Bird, plakat filmowy

Film „Bird” zaczyna się, gdy Parker (świetna rola jednego z moich ulubionych aktorów – Foresta Whitakera, nagrodzonego za tę kreację w Cannes) jest już bardzo znanym muzykiem. Zniszczonym przez swoje uzależnienia, schorowanym, borykającym się z traumą po śmierci córeczki. Coraz mniej panuje nad swoim życiem, a także karierą. Powoli zatraca siebie, swoje małżeństwo z Chan (Diane Venora), zaufanie wyrozumiałych przyjaciół (jak Dizzy Gillespie grany przez Samuela E. Wrighta)…

Eastwood przedstawia najważniejsze wydarzenia z życia Parkera, które pojawiają się w licznych retrospekcjach, niekoniecznie chronologicznie, takie jak np. niełatwe życie w Kansas City, pierwsze nieudane koncerty, przyjaźń z Dizzym Gillespie oraz Redem Rodneyem (Michael Zelniker), relacje z żoną i dziećmi oraz z członkami swoich zespołów, zmaganie się z uzależnieniem od heroiny i alkoholu, kłopoty z FBI… Ale przede wszystkim ogromną pasję i miłość do muzyki. Nieoceniony wkład w powstanie filmu miała żona „Birda” – Chan, na której wspomnieniach Joel Oliansky oparł swój scenariusz i która udostępniła Eastwoodowi ogromny zbiór nigdzie wcześniej niepublikowanych nagrań swojego męża, wyjętych prosto z bezpiecznego bankowego sejfu.

Ten film to przede wszystkim doskonała MUZYKA, zresztą w 1988 roku nagrodzona – bardzo słuszne – Oskarem dla Lennie’ego Niehausa. Scen koncertowych jest tu bez liku. Klubowe występy, improwizacje, dym papierosowy unoszący się nad muzykami i widownią siedzącą przy barowych stolikach. Naprawdę dużo, dużo, dużo jazzowego grania – a wszystko z ogromną dbałością o szczegóły. I uwaga! W filmie słychać oryginalne dźwięki saksofonu „Birda”! I do tych dźwięków współcześnie dograno resztę. Ech, ta nowoczesna technika! Clint Eastwood – słynący ze swojego zamiłowania do jazzu – zaprosił do współpracy doskonałych muzyków, takich jak Red Rodney (który przyjaźnił się z Parkerem i grali wspólnie na niejednym koncercie, a nawet na… jednym żydowskim weselu, co pokazano w filmie), Barry Harris czy Ron Carter.

Ducha czasów i atmosferę jazzowego Nowego Jorku lat 40. i 50. dwudziestego wieku udało się również przywołać dzięki scenografii, strojom, rekwizytom.  Aż trudno uwierzyć, że zdjęcia kręcono wszędzie, tylko nie w NYC – między innymi w Kansas City (Missouri) oraz w Burbank, Sacramento i Stockton (Kalifornia).

A kim jest Charlie „Bird” Parker?

Przydomek „Bird” (skrócone „Yardbird” – w slangu: kurczak) zawdzięcza swojemu zamiłowaniu do… drobiu, i chyba trochę stylowi życia.

Charlie Parker dorasta w Kansas City, kiedy muzyka afroamerykańska rozkwita – blues, gospel i jazz łączą się, przenikają wzajemnie, rozwijają. Rzuca naukę w szkole muzycznej i zaczyna grać na mieście, tu i tam. Jest członkiem kilku zespołów, koncertuje po klubach…  Niestety już wtedy pojawiają się w jego życiu narkotyki. A i z muzyką idzie mu tak sobie, ambicje ma wielkie, umiejętności nieco mniejsze. Podczas jednej  z jam session zniecierpliwiony dźwiękową ignorancją Parkera perkusista rzuca talerzem perkusji pod jego nogi i każe mu się wynosić. Ten, owszem, wychodzi, ale zapowiada, że wróci. I na poważnie bierze się za naukę gry na swoim instrumencie. I to jak się bierze!

Charlie Parker w Carnegie Hall, ok. 1947 roku, fot. William P. Gottlieb

Wraca do grania już z nowym nastawieniem i większymi umiejętnościami. Wkrótce na stałe przenosi się do Nowego Jorku. Początki są trudne – Charlie pracuje na zmywaku w klubie muzycznym i co wieczór słucha występującego tam wybitnego pianisty Arta Tatuma, a w każdej wolnej chwili gra – jak się da i gdzie się da… Wtedy nikt jeszcze nie przypuszcza tego, co my już wiemy. Że „Bird” zostanie jazzowym saksofonistą wszechczasów, jednym z ojców bebopu – rewolucyjnej formy jazzu opartej na szybkim tempie, zmiennym rytmie, improwizacji…, gwiazdą scen amerykańskich i europejskich, twórcą utworów, które stały się klasykami (wystarczy wspomnieć chociażby „Confirmation, „Billy’s Bounce”, „Ornithology”, „Yardbird Suite”, „Parker’s Mood” ”, „Now’s The Time”). Tylko te przeklęte destrukcyjne uzależnienia…

Tak o swojej muzyce opowiadał „Bird” Paulowi Desmondowi podczas radiowego wywiadu w 1954 roku: http://bobreynoldsmusic.com/paul-desmond-charlie-parker/

Ostatni koncert mistrza odbył się 5 marca 1955 roku nie gdzie indziej, ale w klubie Birdland. Zmarł tydzień później, w wieku 34 lat.

Niedługo po jego śmierci na murach Nowego Jorku zaczęło się pojawiać graffiti „BIRD LIVES” – w hołdzie wybitnemu twórcy, którego wpływu na współczesną muzykę zakwestionować się nie da.

A wiecie, że to właśnie dzięki Parkerowi Miles Davies przeniósł się do Nowego Jorku na stałe? Kiedy usłyszał go pierwszy raz na żywo podczas koncertu w swoim rodzinnym St. Louis, ba… a nawet, trochę fartem, zagrał z nim na scenie, nie było już odwrotu. Tak przynajmniej napisał w swojej szczerej autobiografii. Zresztą obaj panowie dużo razem grywali. Ale to już inna historia. Z pewnością do niej wrócę.

Bird, Bird, Birdland…

Birdland powstał w 1949 roku, czyli w czasie, kiedy jazz, a zwłaszcza bepop, królowały w Nowym Jorku. Mieścił się oczywiście w sercu Manhattanu, przy 52. ulicy. Bo w tamtych czasach 52. ulica była centrum nowojorskiego i światowego jazzu. Od lat 30 do 50 XX wieku na niedługim, bo tylko 3-kilometrowym odcinku mieściło się wówczas kilkanaście świetnych klubów jazzowych.

Klub Birdland ok. 1950 r., źródło: birdlandclub.com

Założycielami Birdland byli Irving Levy, Morris Levy i Oscar Goodstein. Dlaczego zdecydowali się nazwać swój lokal na cześć Parkera? Głosy na temat powodów tej decyzji są podzielone. Czy rzeczywiście byli tak wielkimi fanami talentu saksofonisty, czy może kalkulowali, że uda im się dzięki temu zdobyć więcej klientów? „Bird” był w tamtych czasach niezwykle popularny, przyciągał i intrygował publiczność… W Birdland grywał mniej lub bardziej regularnie. Niestety już wtedy heroina i alkohol skutecznie utrudniały mu karierę.

Birdland szybko stał się miejscem, w którym każdy muzyk jazzowy chciał wystąpić. Obok Charliego koncerty dawali tam: Dizzy Gillespie, Bud Powell, Miles Davis, Thelonius Monk, John Coltrane, Art Tatum, Sarah Vaughan, Art Blakey, Horace Silver, Clifford Brown, Ella Fitzgerald, Stan Getz, Lester Young, George Shearing, Billie Holiday, Milt Jackson, Oscar Peterson czy Sonny Rollins. I publiczność była nie byle jaka. Przy klubowym stoliku można było spotkać takie osobistości jak Marlene Dietrich, Marilyn Monroe czy Frank Sinatra.

W Birdland zrealizowano wiele nagrań na żywo, powstawały tu płyty koncertowe znakomitych artystów, a znany jazzowy disc jockey Sid Torin, znany jako Symphony Sid, w początkach istnienia klubu nadawał stamtąd swoje audycje na żywo. Klub miał nawet własny zespół, który występował tam co tydzień – The Birdland Big Band obejmujący 5 saksofonów, 3 puzony, 4 trąbki, pianino, kontrabas i perkusję.

Klub wyróżniał się  wyjątkową atmosferą i miał specyficzny koloryt. Przez długi czas występy zapowiadał tam Pee Wee Marquette – nietuzinkowy konferansjer, wyjątkowy mistrz ceremonii. Znany ze swojego bardzo niskiego wzrostu (122 cm!), specyficznej barwy głosu, dużego poczucia humoru, a także z tego, że często specjalnie przekręcał nazwiska występujących artystów. Zwłaszcza tych, którzy mu w jakiś sposób podpadli. Któregoś wieczoru Horace Silver odmówił Pee Wee napiwku, więc ten przedstawił go: Hore Ass Silber. Paula Desmonda – saksofonistę w kwartecie Dave’a Brubecka – nie raz i nie dwa celowo nazwał Budem Esmondem.  Jedną z jego barwnych zapowiedzi można usłyszeć na płycie kwartetu Art Blakeya z 1954 roku „A Night at Birdland” i na wielu innych nagraniach jazzowych. Zresztą w 2008 roku powstała nawet płyta zawierająca tylko i wyłącznie jego zapowiedzi, zatytułowana „Every Night at Birdland: The Lost Introductions”.

Jak niezwykła była to postać, możecie zobaczyć w wywiadzie, którego Pee Wee udzielił Davidowi Lettermanowi.

Stare koncertowe plakaty oraz zdjęcia, a także nagrania znajdziecie na stronie:  http://www.birdlandclub.com/.

Niestety po 16 latach właściciele klubu ogłosili bankructwo. Dobiły ich – jak zresztą wiele klubów przy 52. ulicy – wysokie czynsze najmu. Birdland został zamknięty i zniknął z nowojorskiej sceny jazzowej. Ponownie otwarto go w 1986 przy 105. ulicy, ale na przełomie wieków wrócił na środkowy Manhattan, gdzie do dziś działa przy 44. ulicy. I znów skupia największe nazwiska światowego jazzu. Grali tu Oscar Peterson, Pat Metheny czy Diana Krall.

Aktualny repertuar Birdland jest dostępny na stronie: https://eventbritesites.com/tf/birdlandjazz/.