Koniec lata na Coney Island

Dziś zapraszam na spacer po nowojorskiej Coney Island, która od wieków inspiruje artystów, mimo że od dawna określa się ją mianem królestwa amerykańskiego kiczu. I mimo że estetyka tego miejsca dla wielu jest sporym wyzwaniem, to jednak stało się ono impulsem do stworzenia dzieł niezwykłych – fotografii, obrazów i oczywiście filmów. A pretekstem do tej opowieści będzie film Woody’ego Allena „Na karuzeli życia”.

Na karuzeli życia / Wonder Wheel (2017), reż. Woody Allen

Długo zwlekałam, zanim usiadałam do tego wpisu, bo „Na karuzeli życia” jest filmem średnim. Pomysł na scenariusz jest w mojej ocenie bardzo dobry, ale można go było lepiej zrealizować. Historie łączące bohaterów mają spory potencjał, szczególnie przy takiej obsadzie (bo i Kate Winslet, i Justin Timberlake, i Jim Belushi). A jednak zamiast suspensu na miarę mojego ulubionego niekomediowego filmu Allena „Wszystko gra”, wyszła trywialna i nudna fabuła oraz płaskie postacie. Ogląda się ten film nie najgorzej, ale po jego zakończeniu zostawia on widza ze sporym niedosytem i wrażeniem, że coś poszło nie tak. Dlaczego więc postanowiłam o tym obrazie napisać? Bo uwielbiam go za doskonałe zdjęcia, dzięki którym widz może świetnie poczuć atmosferę Coney Island lat 50. XX wieku. Ich autorem jest Vittorio Storaro, zdobywca trzech Oskarów, którego znamy m.in. z „Ostatniego tanga w Paryżu”, „Czasu Apokalipsy” czy „Ostatniego Cesarza”. I choćby tylko z tego powodu warto „Na karuzeli życia” obejrzeć.

Kadr z filmu

Inspiracją dla Vittorio Storaro były obrazy słynnego nowojorskiego, choć urodzonego w Paryżu, malarza – Reginalda Marsha. Specjalizował się on w miejskim, ulicznym krajobrazie Nowego Jorku, a także burleskowo-wodewilowej scenerii Coney Island. Tę ostatnią przedstawiał najczęściej w bardzo intensywnych, ciepłych kolorach, doskonale oddając wakacyjny i rozrywkowy charakter tego miejsca.  Zresztą zobaczcie sami:

Pip and Flip, aut. Reginald Marsh, 1932r.

I właśnie ten wyjątkowy klimat udało się Vittorio Storaro odtworzyć w filmie.

Ale nie tylko Marsha inspirowała Coney Island. W 2015 roku w Nowym Jorku i San Diego można było zobaczyć wystawę „Coney Island: Visions of an American Dreamland, 1861–2008”, na której zaprezentowano prawie 150 prac prezentujących to niezwykłe miejsce. Postanowiłam więc dzisiejszą historię zilustrować obrazami z tej właśnie wystawy.

Początki Coney Island

Henry Hudson odkrył Coney Island 1 września 1609 roku, jeden dzień przed odkryciem Manhattanu. Swoją nazwę wyspa ta zawdzięcza zamieszkującym ją wówczas w ogromnej liczbie królikom zwanym coney. Przez ponad dwa wieki nikt nie interesował się tym miejscem, aż w pierwszej połowie XIX wieku wybudowano most łączący Coney Island z lądem, powstał pierwszy hotel, a mieszkańcy Nowego Jorku właśnie tu postanowili spędzać lato. Nie trzeba było długo czekać, by znaleźli się kolejni inwestorzy, szczególnie że w 1867 roku ukończono budowę torów i wówczas turyści mogli bez problemu dojechać na wyspę pociągiem. Chwilę później zbudowano kolejne hotele wzdłuż plaży i tak powstały: Brighton Beach (nazwa pochodzi od angielskiej eleganckiej, nadmorskiej miejscowości) – którą upodobali sobie przede wszystkim rosyjscy i żydowscy emigranci, Manhattan Beach – gdzie powstawały głównie rezydencje najzamożniejszych nowojorczyków, oraz West Brighton – miejsce rozrywki dla mas, dziś utożsamiane z Coney Island.

Miejsce to było niezwykle demokratyczne, na plażach Coney Island można było bowiem spotkać starszych i młodych, kobiety i mężczyzn, przeróżne narodowości o każdym kolorze skóry. I wszyscy doskonale czuli się w swoim towarzystwie, bez zbędnych barier i konwenansów. Tu każdy był tak samo ważny. Doskonale widać to na zdjęciach George’a Bradforda Brainerda, niezwykłego fotografa amatora dokumentującego życie Brooklynu i Coney Island w drugiej połowie XIX wieku.

Fot. George Bradford Brainerd, 1880. Źródło: Brooklyn Museum

Purytańskiej części Nowego Jorku zupełnie się to nie podobało. „New York Times” w 1893 donosił o „sodomie na plaży” („sodom by the sea”). Nie zaszkodziło to jednak popularności Coney Island, która chwilę później stała się pierwszym parkiem rozrywki na świecie.

Steeplechase, Luna Park i Dreamland

W 1897 biznesmen George C. Tilyou otworzył park rozrywki i nazwał go Steeplechase – w dosłownym tłumaczeniu bieg, gonitwa z przeszkodami. Nazwa nie jest przypadkowa, bo główną atrakcją tego miejsca była właśnie gonitwa koni mechanicznych. Ale na odwiedzających czekał też diabelski młyn, podpatrzony na Wystawie Światowej w Chicago. Oryginalnego nie udało się wprawdzie ściągnąć, ale Tilyou zamówił nieco mniejszą replikę. Odwiedzających przyciągał również Blow Hall Theater, w którym czekały na nich zasadzki w postaci powietrza podwiewającego sukienki, co jak się okazało zapewniało rozrywkę zarówno podwiewanym paniom, jak i podpatrującym panom.

Widokówka, ok. 1930-1945r. Źródło: Boston Public Library

W 1907 roku cały park strawił pożar, co – jak się okazało – wcale nie zaszkodziło biznesowi Tilyou. Dość szybko udało mu się odbudować park, a na zgliszczach zarabiać – udostępniał je bowiem zwiedzającym za opłatą.

Niedługo po Steeplechase powstał drugi park rozrywki – Luna Park. Nazwa, która do dziś jest synonimem wesołego miasteczka, pochodziła od kilkuminutowego przedstawienia, które zadebiutowało na wystawie Pan-American w Buffalo w 1901 rok, a nosiło tytuł „Wyprawa na księżyc”. Cieszyło się ono wówczas takim powodzeniem, że jego pomysłodawcy, Frederic Thompson i Elmer Dundy, postanowili zrobić z niego stałą rozrywkę. Właśnie na Coney Island. A że byli oni inżynierami, nic dziwnego, że w nowo powstałym parku postanowili zrobić użytek z rodzącej się wówczas elektryfikacji. Luna Park oświetlono więc 250 tysiącami żarówek, dzięki czemu bardzo szybko zyskał on przydomek elektrycznego raju. Koszt utworzenia parku wyniósł wówczas 700 tysięcy dolarów i zwrócił się już w 7 tygodni po uroczystym otwarciu! To musiało zachęcić innych przedsiębiorców.

Już w 1904 roku otwarto kolejny, ostatni park rozrywki, który miał przyćmić wszystkie inne.

Dreamland był większy, piękniejszy i lepszy, a oświetlało go aż milion żarówek. Główną rozrywką byli tam… ludzie. Im dziwniejsi, tym lepiej. Stworzono Miasto Karłów, ściągnięto całe plemię z Somalii, rodzinę z Filipin – właśnie ich odwiedzający Dreamland mieli oglądać. Było też sporo rozrywek cyrkowych: tresowane lwy, słonie, wielbłądy.  Niestety już w 1911 roku miasteczko spłonęło i nigdy nie udało się go odbudować.

Ale ludzkie dziwolągi zostały, prezentując swoje osobliwości podczas tzw. Side Show. Za dwadzieścia centów można było zobaczyć najmniejszą, największą albo i najgrubszą kobietę na świecie, ludzi pokrytych tatuażami, połykaczy mieczy, tańczących z ogniem – słowem wszystkich, którzy w jakimś stopniu odbiegali od normy.

Ale były na Coney Island były też inne atrakcje, które dziś bardzo trudno zakwalifikować do kategorii rozrywki, a jednak w tym osobliwym miejscu sprawdzały się znakomicie.  Doktor Martin A. Couney, emigrant z Niemiec, prezentował w ramach Side Show… inkubatory. Wynaleziony przez niego i zaprezentowany na Wystawie Światowej w Berlinie w 1896 roku, jak sam go nazwał, kurnik dla dzieci nie zyskał zainteresowania ówczesnych szpitali. Ale Couney, przekonany o skuteczności inkubatorów w leczeniu wcześniaków, nie poddawał się i postanowił swój wynalazek zaprezentować w parku rozrywki. A cieszył się tam niezłym powodzeniem! I w dodatku był najbardziej demokratycznym lekarzem świata, który nie dyskryminował swoich malutkich pacjentów z żadnego powodu. Leczył dzieci biedne, bogate, o każdym kolorze skóry. Przez blisko 40 lat uratował ponad 7000 niemowlaków! Aż trudno uwierzyć, że wszystko zaczęło się wśród karłów, kobiet z brodą czy brzuchomówców.

Inkubatory Dr. Couneya; źródło: nextnature.net

Mimo ogromnej popularności Coney Island miało również wielu przeciwników, którzy uważali to miejsce za grzeszne i rozpustne. Do gry włączył się sam się Robert Moses, wszechmocny urbanista miasta, który zgorszony swobodą obyczajową, jaka panowała na Coney Island, na początku lat 40. próbował zakazać Side Show, a później także wesołych miasteczek w ogóle. Na szczęście początkowo bez skutku. Coraz więcej ludzi tu właśnie szukało wytchnienia od miasta, od problemów, od trosk związanych z II wojną światową. Rekordową liczbę odwiedzających odnotowano w amerykańskie Święto Niepodległości – 4 lipca 1947, kiedy na Coney Island było aż 1,3 miliona ludzi. Doskonale widać to obrazie Reda Groomsa, pokazującego plaże w latach 40.

Autor: Red Grooms, 1940r.

A jak się wówczas bawiono na Coney Island możecie zobaczyć na tym 10 minutowym czarno-białym filmie:

Jednak z czasem popularność Coney Island spadała. W 1955 otwarto pierwszy Disneyland, na którego tle zniszczone wesołe miasteczko na Brooklynie wypadało dość blado. Z kolei Robert Moses kontynuował swoją misję i wydzierał z parku rozrywki coraz większe tereny na budowę osiedli mieszkaniowych. Jak bardzo nieudany był to projekt i do jakiej ruiny ostatecznie doprowadził, opowiem przy okazji świetnego filmu z 1979 „Wojownicy” („The Warriors”) w reżyserii Waltera Hilla. Doskonale widać w nim najbardziej mroczny okres w historii Coney Island. Teraz jednak, skoro ma to być lekki tekst na zakończenie lata, lepiej przeskoczymy od razu do Coney Island naszych czasów.

Coney Island dziś

Dziś Coney Island znów przyciąga wielu – zarówno turystów, jak i nowojorczyków. I choć w latach 80. o utrzymanie tego niezwykłego miejsca walczyła tylko garstka pasjonatów, byli na tyle skuteczni, że część rozrywkowa Coney Island i kilka znajdujących się tu obiektów zostało wpisanych do rejestru narodowych miejsc historycznych. Teraz już żaden szalony urbanista nie będzie mógł ich zniszczyć, a my dzięki ich zaangażowaniu możemy cieszyć się tym niepowtarzalnym miejscem.

Jeśli uda Wam się kiedyś trafić na Coney Island, macie 5 obowiązkowych punktów do zaliczenia:

Wonder Wheel – diabelski młyn wybudowany w 1918 roku, otwarty w 1920. Ta wysoka na 46 metrów i ważąca 200 ton konstrukcja nie jest ani najstarsza, ani największa i na pewno nie najszybsza. Ale to tutaj słynny na początku lat 90. boysband New Kids on the Block nagrał swój teledysk do piosenki „Please Don’t Go Girl”. To w pobliżu Wonder Wheel Mickey Rourke grający detektywa w filmie „Harry Angel” zbierał materiały do śledztwa. I przede wszystkim miejsce to jest tytułowym bohaterem wspominanego już dziś filmu „Wonder Wheel” („Na karuzeli życia”).

The Cyclone – wybudowany w 1927, jest jednym z najstarszych nadal działających drewnianych roller-costerów na świecie. Jak całe Coney Island ma rzesze wieloletnich fanów. Za co kochają tę wyjątkową atrakcję i jak dziś wygląda, możecie zobaczyć w materiale filmowym przygotowanym z okazji 90. urodzin tego obiektu.

Parachute Jump – czyli skocznia dla spadochronów. Wybudowana w 1939 roku na Wystawę Światową w Nowym Jorku, była pierwszą tego typu atrakcją na świecie. Ochotników wwożono na wysokość 80 metrów, skąd mogli skoczyć na specjalnych spadochronach. Ze względów bezpieczeństwa wieżę zamknięto w 1964 roku, nadal jest jednak wielką atrakcją Coney Island. Po gruntownym remoncie od 2006 roku oświetlają ją tysiące różnokolorowych żarówek.

Parachute Jump, 1952r., źródło: The Telegraph

Coney Island Boardwalk – piękna 5-kilometrowa drewniana promenada, która cieszy odwiedzających Coney Island od 1922 roku. Wzdłuż niej znajdziecie mnóstwo mniej lub bardziej legendarnych restauracji. Tu także od 1983 odbywa się słynna Parada Syren / Mermaid Parade. „To największa amerykańska parada sztuki i jedna z największych letnich nowojorskich atrakcji łączy w sobie celebrację mitologii antycznej z kiczowatą, dziwaczną współczesnością” – taki opis parady znajdziecie na oficjalnej stronie organizatora. Co to oznacza? Zabawę ponad 3000 przebranych ludzi, gdzie nie estetyka ma znaczenie, a artystyczna kreacja. Niektóre z biorących udział w konkursie syren są czasem wręcz odrażające, ale zwykle niosą ważny społecznie przekaz. Impreza obywa się zwykle w pierwszy letni weekend.

Nathan’s Famous – słynny, zlokalizowany przy promenadzie diner serwujący hot-dogi. Historia tego miejsca sięga roku 1916, gdy polski imigrant Nathan Handwerker otworzył punkt serwujący hot dogi. Urodzony niedaleko Tomaszowa Lubelskiego, od młodych lat ciężko pracował w lokalnej piekarni. Ale nie chciał tak żyć i po szczęście wyjechał do Nowego Jorku. I tu spełnił legendarny amerykański sen. Zaczął skromnie od jednego punktu i od początku stawiał na jakość z jednoczesnym zachowaniem niskiej ceny. To spowodowało, że bardzo szybko zyskał tysiące lojalnych klientów. Dziś hot-dogi Nathana są chyba najsłynniejsze na świecie, oprócz Stanów Zjednoczonych można je też zjeść m.in. w Meksyku, Ameryce Środkowej, na Filipinach, w Turcji, Egipcie, Rosji i Armenii.

Nathan’s Famous jest także organizatorem najsłynniejszego na świecie konkursu w jedzeniu hot-dogów na czas. W odbywających się w Święto Niepodległości zawodach bierze udział ok. 20 osób, które w 10 minut mają zjeść jak największą liczbę tych specjałów. Zwycięzca z 2018 roku zjadł ich aż 74!

Jest jeszcze wiele innych powodów, dla których warto odwiedzić Coney Island. Tych z Was, którzy jeszcze czują niedosyt, odsyłam do znakomitej książki Karoliny Sulej „Wszyscy jesteśmy dziwni”. A za kilka dni na naszej facebookowej stronie planujemy konkurs, w którym będzie można wygrać właśnie ten reportaż.

Na koniec filmowa ilustracja do dzisiejszego tekstu – nakręcony w 2013 teledysk do przeboju Beyoncé „XO”, w którym będziecie mogli zobaczyć, jak się bawić na Coney Island.